Życie ludzkie i odpady komunalne
Braki kadrowe powodują, że stajemy się niewolnikami dziurawego grafiku bez szans na nagłą zamianę, odpoczynek, szkolenia i sprawy rodzinne. W SOR-ach kadrowo jest dramat: brakuje 1500 specjalistów medycyny ratunkowej przy 1004 obecnie pracujących.
W tegorocznym marcowym raporcie NIK nt. funkcjonowania systemu ratownictwa medycznego dokonano celnej diagnozy występujących trudności czy wręcz momentami zapaści tej części sektora zdrowotnego. Na każdym z 237 SOR-ów i na każdej ze 155 IP, a może nawet w każdej z 1577 karetek systemowych powinno się powiesić „na gwoździku” w widocznym miejscu streszczenie tego raportu do pilnej lektury przez oczekujących godzinami na pomoc pacjentów.
Mój ulubiony fragment dotyczy czasu pracy w systemie ratownictwa: „lekarze pracowali po kilkaset godzin miesięcznie (do 625 h) i pełnili dyżury nieprzerwanie przez kilkadziesiąt godzin (do 144 h)”. Ja mam już swoje lata, więc nie przekraczam w nagłych potrzebach kadrowych 240 godzin miesięcznie i 48 godzin jednorazowo, ale młodsi godzą się na dłuższe ciągi dyżurowe, bo kimś trzeba każdą dziurę w grafiku lekarskim „zapełnić”. Najgorzej mają szefowie oddziałów i „układacze dyżurów”, którzy w sytuacji podbramkowej muszą sami pozostać na kolejne godziny pracy lub kolejny pełnodobowy dyżur. I nie jest to pogoń za pieniądzem, a raczej poczucie odpowiedzialności i grupowa solidarność. Każdy dyżur „obstawia” stała grupa lekarzy danego oddziału/karetki/stacji RM i czasem kilku obcych, ale „sprawdzonych i zaakceptowanych” przez pozostałych członków zespołu. Wszystkim w grupie zależy, żeby grafik był kompletny, ale też bez dużej liczby dyżurów „per capita”, bo każdy średnio raz w miesiącu ma nagłą potrzebę zamiany/oddania dyżuru w sytuacjach losowych, że o dłuższych przerwach na szkolenia i urlop już nie wspomnę. Taka jest specyfika tej pracy i nie ma co się użalać – taki to „dżob”.
Ale braki kadrowe powodują, że stajemy się niewolnikami dziurawego grafiku bez szans na nagłą zamianę, odpoczynek, szkolenia i sprawy rodzinne. W SOR-ach kadrowo jest dramat: brakuje 1500 specjalistów medycyny ratunkowej przy 1004 obecnie pracujących. Dziury kadrowe łata się zatrudnianiem takich jak ja „pasjonatów”, czyli specjalistów z dziedzin pokrewnych, pracujących w ratownictwie „od zawsze”, co już kilka razy miało być ustawowo zakazane, ale nie może być i chyba nigdy nie będzie, bo brakuje ratowniczego „narybku”. W roku 2018 wykorzystanych było tylko niecałe 14% miejsc specjalizacyjnych w tej dziedzinie, a w roku 2019 tylko 9,6%. Młodzi lekarze nie chcą wybierać specjalizacji tak ciężkiej i płatnej nieadekwatnie do wysiłku intelektualnego, ale też fizycznego.
Na niedawnym dyżurze w SOR-ze miałem praktykanta, któremu spodobało się, że jestem gadatliwy i chętnie uczę młodych, postanowił więc przyjechać na cały dyżur towarzyszący, żeby poczuć, jak to jest przez całą dobę. Zaczęliśmy o 7.30, kończąc diagnostykę i leczenie pacjentów z tzw. „nocy”, czyli z poprzedniego dyżuru, przyjmując jednocześnie tych, którzy już coraz liczniej zaczęli się rejestrować. Od czasu do czasu pojawiała się potrzeba założenia gipsu albo zszycia rany, więc mój praktykant w szybkim tempie przyswajał sobie różnorodne „rękoczyny” chirurgiczno-ortopedyczne, a nawet wyposażony w moje aktualne zusowskie hasła wypisywał elektroniczne zwolnienia. Po 18 godzinach takiej ciągłej pracy, a raczej „posługi medycznej”, tak gdzieś ok. północy pojawiła się nadzieja, że będzie chwila przerwy na kawkę lub może nawet drzemkę. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca, bo kolejna grupa pacjentów karetkowych i poimprezowych wypełniła nam czas do godz. 5 rano. O tejże piątej wyskoczyłem na chwilkę w celach mikcyjnych, a po powrocie zastałem mojego praktykanta drzemiącego w fotelu z głową na biurku. Dostał w kość. Zasiadłem do drugiego komputera i dokończyłem wypisy/zalecenia do domu dla nocnych pacjentów.
O 7.30 zakończyłem dyżur, wracając do domu moją czerwoną Madzią wolno, zgodnie z przepisami, a tam, gdzie było napisane 40… jechałem 40 km/h, co budziło wściekłość jadących za mną. Jeden taki „rajdowiec” to nawet zatrąbił na mnie i zamigał światłami, żeby szybciej. Boję się, że po takim dyżurze młody praktykant wybierze inną specjalizację, bo każdy inny dyżur w SOR-ze w dużym mieście jest taki sam. To jedyne miejsce czynne całodobowo, w którym można przeprowadzić pełną diagnostykę „tu i teraz”, a ludzie nie są głupi, są racjonalni… idą tam, gdzie najszybciej im pomogą, choćby nawet parę godzin czekania to kosztowało. Teraz zrobiło się u nas jeszcze gorzej, bo do obstawy chirurgicznej 120 tys. mieszkańców naszego powiatu doszła jeszcze pomoc udzielana 60 tys. mieszkańcom powiatu sąsiedniego, w którym z braku lekarzy zamknięto do końca roku jedyny tamtejszy oddział chirurgiczny. Jeden chirurg w SOR-ze na 180 tys. mieszkańców!
Ostatnimi protestami ratowników medycznych przypomniano wszystkim o podobnych problemach kadrowych tej grupy zawodowej. 1208 podstawowych zespołów ratowniczych wyjeżdża i udziela pomocy w składzie 2-osobowym i tylko w karetkach S z lekarzem jest skład 3-osobowy, czyli optymalny w sytuacjach nagłego zagrożenia życia i konieczności wykonania szeregu zespołowych czynności resuscytacyjno-reanimacyjnych. Dwóch ratowników w karetce to po prostu za mało, by ratować życie, podtrzymywać funkcje krążeniowo-oddechowe i jednocześnie transportować pacjenta, najpierw niejednokrotnie z czwartego piętra bez windy, a potem do szpitala, i to nie zawsze najbliższego, że o żenująco niskich stawkach za ich pracę nie wspomnę. Celnie podsumowali to na forum ratowniczym pracownicy któregoś z zakładów zbiórki odpadów: „to my naszą śmieciarą zawsze we trzech po odpady jeździmy, a wy jedziecie ratować ludzi tylko we dwóch”. Prawda, że to dziwne?
Czytaj też: Dariusz Rajczyk: Ochrona zdrowia nie powinna być traktowana wyłącznie jako koszt