Zupna prohabilitacja
Po 40 latach mojej praktyki chirurgicznej zawsze zalecam w problemach żołądkowo-jelitowych dietę opartą na zupach, z wyłączeniem produktów smażonych, pieczonych i wędzonych.
W 1940 r. armia brytyjska wprowadziła do obiegu termin prohabilitation oznaczający wtedy wstępne przygotowanie fizyczne do wojennego wysiłku 12 tys. rekrutów, u których aż w 85% zaobserwowano po treningu „prohabilitacyjnym” znaczącą poprawę stanu psychofizycznego i tym samym wzrost zdolności „bojowej”. Temat wrócił w latach 80. jako składowa treningu profesjonalnych sportowców i stopniowo pojawił się także w medycynie jako element przedoperacyjnej poprawy kondycji zdrowotnej pacjentów. Ćwiczenia oddechowe (np. częste dmuchanie przez przydennie osadzoną rurkę w wysokiej butelce z wodą), bogatobiałkowa dieta mięsno-jajeczna, ćwiczenia mięśni miednicy i brzucha przed porodem itp. stały się powszechnie znanym elementem skrócenia czasu leczenia i zmniejszenia powikłań pooperacyjnych/okołoporodowych. W praktyce nagłych przypadków medycznych trudno oczywiście o wcześniejsze wdrożenie prohabilitacji przedoperacyjnej, gdy mus jest operować tu i teraz w takim stanie psychofizycznym pacjenta, w jakim znajduje się aktualnie.
Nie dalej jak wczoraj badałem na niedzielnym dyżurze 40-letnią pacjentkę z nagłym, trwającym od 2 h bólem w rzucie żołądka i dwunastnicy, schodzącym do prawego dołu biodrowego, co tłumaczyła sobie zjedzeniem bobu popitego „jednym piwem”. Nie dość, że była jakby nieco niedożywiona i do tego z pełnym promilem alkoholu we krwi, to w badaniu palpacyjnym wyczułem mocne tzw. „deskowate” napięcie mięśniowe typowe dla perforowanego wrzodu żołądka lub dwunastnicy. Wykonane „na szybko” zdjęcie przeglądowe jamy brzusznej (niestety na boku, bo ustać nie dała rady) nie wykazało powietrza pod przeponą (a w RTG na boku szuka się go w górnej bocznej części jamy otrzewnowej), co jest klasycznym objawem perforacji i przedostania się powietrza z żołądka/dwunastnicy do wolnej jamy otrzewnowej, co widać jako rąbek powietrza tam, gdzie w brzuchu być go nie powinno. Na szczęście teraz mamy dokładniejsze, choć nieco bardziej obciążające promieniami RTG badanie (równowartość dawki 500 zdjęć klatki piersiowej), czyli tomografię (TK) brzucha wymagające wcześniejszej, nieco trwającej laboratoryjnej oceny wydolności nerek. TK potwierdziło wstępną diagnozę… pacjentka została przyjęta na chirurgię i zoperowana z sukcesem.
Inny pacjent tego samego dnia po powrocie do domu z zagranicznych robót zgłosił się z podobnymi objawami, ale na szczęście bez perforacji wrzodu, a „jedynie” z nagłym nieżytem żołądka, wywołanym niedbałym, wielotygodniowym „puszkowo-fastfoodowym” odżywianiem się z alkoholowymi popitkami. Dało się go podleczyć farmakologicznie bez użycia skalpela, bo teraz mamy na te problemy wspaniały lek – omeprazol, dostępny pod różnymi handlowymi nazwami i skutecznie blokujący produkcję kwasu solnego w żołądku w sytuacjach, gdy tego kwasu „żrącego chorą śluzówkę” przełyku, żołądka lub dwunastnicy nie powinno na czas choroby być.
Żaden z tych pacjentów nie musiałby ratować się w szpitalu, gdyby rozumiał i stosował w praktyce prohabilitację kulinarną, czyli unikał drażniącego śluzówki alkoholu i w diecie stosował stale pokarmy lekkostrawne, a więc wstępnie już przetworzone termicznie i odpowiednio „rozwodnione”, najlepiej w formie zup gotowanych. Po 40 latach mojej praktyki chirurgicznej zawsze zalecam w problemach żołądkowo-jelitowych dietę opartą na zupach, z wyłączeniem produktów smażonych, pieczonych i wędzonych. Nic tak nie uszczęśliwia żołądka i dwunastnicy (że nie wspomnę już o wdzięczności 3 metrów jelita), jak nie za gorący, znaczy tylko ciepły, rosołek z makaronem (najlepszy na eko-kurze własnej, ale ujdzie też ta z fermy) lub inna zupa z przegotowanych warzyw na wywarze mięsnym w szklankowych ilościach, wypłukująca co kilka godzin (5-6x dziennie) do jelit „via dwunastnica” żołądkowy kwas solny. Na szczęście w naszej kulturze kulinarnej zupa jest mocno osadzona jako nieodzowny element obiadu i jest tak także u innych narodów. Niestety zupa domowa przegrywa z coraz powszechniejszym wrzodogennym „proszkowo-fastfoodowym” i do tego ubogim w płyny stylem nieregularnego odżywiania się „w chwili wolnej od pracy”. Też mam stale ten problem na dyżurach. W londyńskim Muzeum Morskim w Greenwich można obejrzeć oryginalną tabliczkę wysuszonej zupy z 1754 r. (portable dried soup) specjalnie przygotowanej na długie, nawet wieloletnie morskie wyprawy. Bez „portable soup” nie byłoby trzech okołoziemskich wyprawy Jamesa Cooka (1768-80) i nie byłoby Imperium Brytyjskiego. Francuzi wpadli na ten pomysł dopiero w 1830 roku (chyba przez to „przegrali” w XVII i XVIII w. na morzu) i stworzyli tzw. bulion tabliczkowy, zwany też kieszonkowym, w postaci zupnej kostki. My trzymamy się w kwestii zup włoszczyzny stanowiącej zestaw marchewki, pietruszki i sprowadzonych po roku 1517 do Polski przez królową Bonę Sforzę selera i pora, że o liściu włoskiej kapusty już nie wspomnę. Francuzi trzymają się zestawu zwanego „mirepoix”, tj. marchwi, selera i cebuli w historycznych proporcjach 2-1-1 wprowadzonego na francuskie stoły przez kucharza księcia de Mirepoix ok. 1750 r., a Hiszpanie z kolei preferują sofrito jako mieszankę cebuli, czosnku i pomidora. Francuscy koloniści w amerykańskiej Luizjanie byli zmuszeni zastąpić marchewkę papryką i tak im to przypasowało smakowo, że zestaw cebula, seler, papryka nazwali w języku kulinarnym „Holy Trinity”, czyli „święta trójca”.
Parę lat temu zauroczony luizjańską historią jakiś restaurator na naszym wybrzeżu zaproponował w menu zupę o nazwie „Trójca święta” i ktoś z klientów zgłosił to do prokuratury jako obrazę uczuć religijnych… bo to Polska właśnie. W mojej praktyce rejsowej, gdy nie ma czasu na długie przygotowywanie „na fali” zupy, wykorzystuję puszki z już przetworzonym termicznie gulaszem mięsnym, który dorzucam do „dochodzących” we wrzątku warzyw i powstaje tym sposobem szybka, gęsta superkaloryczna zupa „żeglarska” chwalona przez całą załogę i wspominana jeszcze po miesiącach. Uczmy zatem nasze dzieci i wnuki, jak się gotuje zupę, bo w zasadzie każdą zupę robi się tak samo, tyle że z innymi dodatkami smakowymi. Możecie być pewni, że żołądek i dwunastnica (no i to 3-metrowe jelito) bardzo Wam za to podziękują bezawaryjnym funkcjonowaniem i nie będą z nagła żądały w jakiejś nieodpowiedniej chwili wizyty w SOR-ze.
Marek Wójtowicz
Czytaj także: 4P, czyli pęseta, pinceta, penseta i „pean”