Marek Wójtowicz: Zapałki, tabliczki, psy i gałęzie
W sytuacjach zagrożenia życia opóźnienie dojazdu o minutę czy dwie może zakończyć się nieskuteczną resuscytacją. I co mam wtedy wpisać w rubryce „bezpośrednia przyczyna zgonu”? Pacjent zmarł, ponieważ tabliczka z numerem domu nie wisiała na swoim miejscu?
Wybitny polski żeglarz j.k.ż.w. Kazimierz „Kuba” Jaworski mawiał, że „jacht może zatonąć tylko dlatego, że zapałki nie leżały na swoim miejscu”. Niemal na każdym dyżurze w karetce przypomina mi się to celne powiedzenie, ponieważ każdego dnia ktoś może umrzeć wyłącznie z powodu braku tabliczki z numerem domu lub innych niemedycznych „drobiazgów”. Krytykom funkcjonowania SOR-ów i systemu opieki zdrowotnej zalecam spojrzenie z ulicy na swój dom lub blok „okiem” zespołu karetki pogotowia. Czy oznakowanie adresowe jest czytelne i czy karetka od razu, bez zbędnej zwłoki podjedzie tam, gdzie trzeba? Czy też będzie krążyła po wsi, której nieruchomości pozbawione są jakiejkolwiek numeracji lub są w takim gąszczu zieleni, że numeru nie da się zobaczyć. Czy na krzyżówkach ustawiono numerowskazy, a na drzwiach klatek schodowych wypisano „wołami” czytelne z daleka numery mieszkań? W sytuacjach zagrożenia życia opóźnienie dojazdu o minutę czy dwie może zakończyć się nieskuteczną resuscytacją. I co mam wtedy wpisać w rubryce „bezpośrednia przyczyna zgonu”? Pacjent zmarł, ponieważ tabliczka z numerem domu nie wisiała na swoim miejscu?
Nieposiadaczom tych tabliczek przypominam, że sprawa jest regulowana Rozporządzeniem ministra administracji i cyfryzacji z 9 stycznia 2012 r. w sprawie ewidencji miejscowości, ulic i adresów, a brak tabliczki zagrożony jest mandatem w wysokości 250 zł. Z mojego „karetkowego” punktu widzenia najcenniejszy jest numer wypisany prostopadle do drogi, „wołami” na ścianie lub na płocie. Beznadziejnym rozwiązaniem jest mocowanie tabliczki na bramie wjazdowej, bo na otwartej zapraszająco bramie jej po prostu nie widać. W trudnym adresowo terenie „googlujemy” intensywnie, ale „gugiel” nie pokaże, która szutrówka prowadzi do posesji i czy nie utkniemy w jakimś błocie naszym trzyipółtonowcem. „Miastowi” przenoszą się gromadnie na wieś, co skutkuje pojawianiem się jednakowych numerów uzupełnionych literą łacińską, z wyłączeniem polskich znaków diakrytycznych typu ę i ą oraz liter „cyfropodobnych”, tj. O, I oraz Q. Zdarza nam się szukać np. domu 228F, do którego dojazd nie jest obok innych dwustudwudziestoośemek, a z zupełnie przeciwnej strony: „od lasu, od tyłu trzeba zajechać”. No i jedziemy 5 albo 10 minut dłużej.
Duże litery stosuje się dla budynków w obrębie niepodzielonej nieruchomości gruntowej, a małe, np. 228f, jeżeli taka nieruchomość została podzielona na mniejsze. Numeracja budynków w Polsce ma układ zygzakowy, tj. parzyste numery po jednej, a nieparzyste po drugiej, lewej stronie ulicy i rosnąco od centrum. Przy braku „centrum” numery powinny rosnąć ze wschodu na zachód i z północy na południe. Na placach i rynkach numeracja zataczać powinna koło, począwszy od naroża przy głównej ulicy, i zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Tabliczka z numerem powinna mieć także nazwę ulicy, placu, a w miejscach bez ulic i placów − nazwę miejscowości. Jeżeli budynek z tabliczką położony jest w głębi, druga tabliczka powinna być umieszczona na ogrodzeniu. Tabliczka powinna być w nocy podświetlona! Ostatnio modne stają się numery ledowe i dla nas jest to superułatwienie. Mieszkańcom domów „pod lasem”, „za stawem”, „za górką” zawsze radzę umieszczenie „numerowskazu” przy drodze głównej, bo jest to po prostu w ich interesie zdrowotnym. Są wsie, gdzie na 20 domów numerowe tabliczki ma jeden lub dwa, co jest antyzdrowotnym skandalem i jakoś nikt z lokalnych władz tego nie zmienia, zajęty „poważniejszymi” problemami społeczno-politycznymi, np. krytyką służby zdrowia.
Gdy wreszcie dojedziemy, gdzie trzeba, pojawia się problem gałęzi. Ambulans ma 2,8 m wysokości i 2 m szerokości. Udrzewiony dojazd do domu jest często za wąski, nieutwardzony, a gałęzie, czasem wręcz konary, uniemożliwiają dojazd (o wąskiej bramie nie wspomnę). Tnijmy te gałęzie, bo to cenne dla zdrowia minuty, a i drzewko będzie lepiej rosło. Zwisające gałęzie to pikuś wobec ogólnopolskiego problemu niskich „dwumetrowych” parkingów podziemnych z przesyconym spalinami powietrzem. Tam ambulans nie dojedzie. Do tego dochodzą szlabany w nowych kibuco-osiedlach typu ZOO.
I jeszcze o psach luzem biegających w obejściu pacjenta. „On nie ugryzie”, „niech się Pan nie boi, to łagodny pies”, „małego psa się boicie?”. Sam jestem psiarzem i popieram głupotę, bo im więcej głupich, tym łatwiej mnie inteligentnemu, jak sądzę, facetowi i mojemu równie inteligentnemu sznaucerkowi się żyje. Ale pies jest jak człowiek i może zrobić coś niespodziewanego, np. ugryźć ze strachu jak jest mały, a duży − ze złości. I zamiast pacjentem, musimy zająć się rannym kolegą, a może nawet wcisnąć na tablecie klawisz „awaria” na nie wiadomo jak długo. Jak się pies raz dorwał do łydki, to jeszcze dało się pracować, ale jak ugryzł kolegę w pośladek, to już pracować nie mógł. No bo jak miał dojechać do kolejnego pacjenta? Na stojąco?
Czytaj także: Nowoczesne technologie w ratowaniu życia – zastosowanie sieci bezprzewodowych i cyfryzacja w zespole ratownictwa medycznego