Marek Wójtowicz: Sygnet

W opiece zdrowotnej mamy w sobie zakodowane, by na wstępie każdej akcji ratowniczej zdejmować wszelkie obrączki, pierścienie i inne ograniczniki przepływu krwi.
Trafił mi się w wakacje do rozwiązania problem, który opisałbym hasłowo: sygnet, zgon, konkubinat, kradzież. Tysiące lat p.i. (przed internetem) ludzie też sobie radzili ze swoją niepiśmiennością. Jednym ze sposobów było sprawienie sobie na palec (lub na szyję) drogiego, unikatowego, dostępnego tylko pojedynczym, zamożnym głowom rodów sygnetu z lustrzanym odwzorowaniem rodowej pieczęci, którym podpisywano/pieczętowano wszelkiego rodzaju pisma, umowy itp. W Polsce sygnet noszony był na serdecznym palcu lewej ręki, ale np. w UK księciunio Karol do tej pory nosi swój na palcu piątym (pewnie wie, że to palec arystokratów, ale też tzw. półświatka). Pierwszą zapisaną wzmiankę o sygnecie znajdziemy w Starym Testamencie w opowieści o proroku Dawidzie zamkniętym w jaskini z lwami kamieniem opieczętowanym dla pewności sygnetem królewskim.
Do naszych czasów instytucja sygnetu dotrwała w szczątkowej formie, przekształcając się raczej w pierścienie stanowiące w zamyśle „wyróżnik w tłumie”. Najbardziej znanym obecnie pierścieniem o bogatej historii jest amerykański „Brass Rat Ring”, tj. Mosiężny Szczur (choć tak naprawdę jest to szczuropodobny bóbr), noszony od 1930 r. przez studentów i absolwentów MIT (Massachusetts Institute of Technology).
Sygnety i pierścienie przegrywają aktualnie z różnistymi tatuażami na skórze, choć trzeba przyznać, że pieczątka lekarska i każda inna, jako prapraprawnuczka sygnetu, ma się u nas całkiem dobrze. Od czasu do czasu, a może tylko raz w życiu zawodowym, trafić Wam się może pacjent z wartościowym sygnetem/pierścieniem sygnetopodobnym na palcu, i może się zdarzyć, że będzie to nieprzytomny pacjent NN „przyjechany” z drugiego końca Polski, [...]