Pogoda ducha
Nie patrzmy na system zdrowotny i wszystko inne tylko przez pryzmat swojego miejsca pracy i swoich osobistych, jednostkowych doświadczeń, bo to jest tylko mało reprezentatywny, lokalny punkt widzenia.
Jak w tych ciężkich pandemiczno-inflacyjno-„fejkniusowych” czasach zachować pogodę ducha i nie wpaść w panikę lub depresję? To trudne, ale mus próbować. Mnie pomaga tłumaczenie sobie wszystkiego przez pryzmat starego porzekadła: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Nie patrzmy na system zdrowotny i wszystko inne tylko przez pryzmat swojego miejsca pracy i swoich osobistych, jednostkowych doświadczeń, bo to jest tylko mało reprezentatywny, lokalny punkt widzenia, być może powtarzalny tu i tam, ale bez gwarancji, że jest to problem tzw. większości, czyli o charakterze systemowym. Jeżeli chcemy zrozumieć system, to albo „zaliczmy” osobiście wiele różnych punktów siedzenia, albo poznajmy punkty widzenia formułowane z innych punktów siedzenia. Tylko tak da się wypracować wspólny kompromis. W dobie Internetu nie jest to już tak trudne i pracochłonne jak dawniej.
No właśnie… termin „dawniej”. Zatrzymajmy się przy nim, bo dominujące jeszcze przez jakiś czas moje pokolenie tzw. „baby boomersów”, czy też jak chcą Francuzi „bebe-boomersów”, chętnie używa tego terminu jako argumentu, że boomers wie lepiej, bo swoje już przeżył, wiele dawniej doświadczył i w efekcie wie, co jest dobre, a co złe dla planety, dla kraju, dla opieki zdrowotnej i dla kolejnych pokoleń urodzonych w ostatnich 40 latach, a więc tzw. milenialsów i generacji Z. Milenialsi (których można też nazwać echo-boomersami, a więc dziećmi boomersów) dorastali w erze pierwszych komputerów typu Commodore, Atari i Spectrum, ale bez smartfonów przy uchu, wszechobecnego Internetu, fejsa i TikToka. Ale już kolejne, zaczynające demokratyczną przygodę z urną wyborczą pokolenie (tj. Generation Z) rodzące się od końca lat dziewięćdziesiątych ma już całkiem inne sposoby na formułowanie własnych poglądów i kształtowanie systemu wartości: ma wypaśnego smartfona, szybki Internet i media społecznościowe, a jak podupadnie na zdrowiu, to ma „doktora Gógla”. Z milenialsami boomersowi idzie się jeszcze dogadać, ale z wchodzącym obecnie do „gry” kolejnym, „smartfonowym” pokoleniem 16-23-latków jest to bardzo trudne, a przecież absolutnie konieczne. W roku 2019 w Nowej Zelandii 23-letnia posłanka Chlöe Swarbrick z partii Zielonych krytykującemu jej proekologiczne postulaty podstarzałemu posłowi odpowiedziała dwoma słowami: „OK, Boomer”, które zostały wybrane w NZ „słowem roku 2019”, bo to była celna i elegancka riposta w stylu polskiego, choć siermiężnego: „spieprzaj dziadu” albo „zamknij się dziadu”. Boomersi, jeżeli nie chcą usłyszeć od wnucząt obraźliwego „OK, Boomer”, muszą zapamiętać, że własnie się starzeją, że odchodzą powolutku na emerytury i za niedługo ktoś im w razie obłożnej choroby pieluchomajtki będzie musiał zmieniać. Więc niech się za bardzo nie mądrzą, nie udają wszystkowiedzących ekspertów i nie blokują młodych, gdy o coś walczą lub coś postulują. W Szwajcarii dla przykładu obliczono, że do roku 2035 liczba emerytów wzroście o 61%, a w tym samym czasie liczba aktywnych zawodowo wzrośnie tylko o 7%… czyli co? Czyli nie będzie komu tych pieluchomajtek szwajcarskim boomersom zmieniać. U nas wg prognozy GUS w roku 2035 ma być 30% osób powyżej 65. roku życia, czyli 11 milionów. I też pojawi się „pieluchomajtkowy” problem.
W zachowaniu równowagi psycho-fizycznej pomaga mi też działka na „ROD-os” pod Lublinem. Mój Rodzinny Ogród Działkowy (czyli ROD-os) przeżywał przed pandemią kryzys, wymierali starzy działkowcy-boomersi, a nowych, zwłaszcza milenialsów, nie było za wielu. Po wybuchu pandemii zaczął się boom na własne działki w ROD-os. Pojawili się w dużej grupie nowodziałkowcy-milenialsi i nawet kilku z pokolenia Z, ucząc się powoli działkowej etykiety. Co niektórzy już nawet mówią „dzień dobrzy” ustami, a nie elektronicznie, mijając sąsiadów działkowców i dociera do nich, że samochodem nie podjeżdża się za każdym razem pod działkę, rozjeżdżając przy tym, zwłaszcza po deszczu, obfitą trawą okraszone wspólne alejki.
Niestety umarł mój ulubiony sąsiad „przez miedzę”- też boomers, ale starszy, który dużo mnie nauczył w temacie „działkowania”. Nie był specjalnie zasobny w finanse, więc a to o papieroska poprosił, a to jakieś narzędzie elektryczne pożyczył i zawsze rewanżował się jakimś pękiem marchewki, sałatą lub „wisienek dla żónki, Panie Marku, nazbierałem”. Ja mam na działce prąd z licznikiem i kran z wodą, a on nie zadbał o to, korzystając od zawsze ze wspólnego kranu w alejce i latarki. Pozwoliłem mu więc ładować komórkę z mojego prądu w domku w każdej potrzebie bez pytania i pod moją nieobecność też. Fajnie nam się przez lata współsąsiadowało. Po jego śmierci na działce zagościł jego syn Sylwek, równie sympatyczny, gadatliwy i pogodny jak ojciec, ale niestety nadmiernie się alkoholizujący i z mniejszym ciągiem do robót działkowych, za to pilnujący stałego naładowania smartfona. Wiedział, że jestem lekarzem i od razu pochwalił się, że on też „robi w służbie zdrowia”… znaczy pracuje na rusztowaniach ocieplającego się właśnie dużego szpitala. Pozwoliłem mu, tak jak ojcu, ładować komórkę w moim domku w każdej sytuacji. Po nadejściu Covida i wobec rosnącej liczby nowodziałkowców ogrodziłem swoją działkę z furtką i zamkiem, żeby moja sznaucerka nie ganiała po całym ROD-os za nowodziałkowcami i ich psami. Ogrodzenie z robocizną kosztowało mnie 60 zł za m.b., czyli ok. 4500 zł, ale i tak byłem szczęśliwy, że nie muszę bez przerwy psa pilnować.
Nieszczęśliwy za to okazał się Sylwek… stanął po swojej stronie pod nowiutkim ogrodzeniem i zapytał „to gdzie ja teraz, Panie Marku, będę ładował komórkę? ”. No fakt, darmo miał, a teraz klops. Nie przewidziałem tego problemu, a przecież jestem doświadczonym, starzejącym się powolutku boomersem-działkowcem i powinienem przewidywać potrzeby młodszych pokoleń, bo może też będę kiedyś w „pieluchomajtkowej” potrzebie?
Czytaj także: Powrót do przeszłości