Marek Wójtowicz: Logizomechanofobia
Tytuł jest odmianą technocyberfobii oznaczającą strach/niechęć do komputera/oprogramowania i do pracy na komputerze. To zbitek greckich terminów: log, machanos i phobia (słowo, maszyna, strach). Jeżeli siądziecie przed komputerem i poczujecie niepokój, lęk, a nawet objawy paniki, takie jak: duszność, szybki oddech, nieregularne bicie serca, drżenia mięśni, nadmierne pocenie się, suchość w ustach, nudności, trudności w mówieniu, to prawdopodobnie jesteście logizomechanofobem. Jeżeli macie tylko niektóre z tych objawów lub ich zaczątki, jak np. niewielką, ale stale pogłębiającą się niechęć do pracy na „kompie”, to bez przeciwdziałania możecie wpaść w logizomechanofobię.
Jak każda inna fobia objawami przypomina ona zwykłą tremę (łac. tremere – trząść się, drżeć) przed publicznym występem, egzaminem, czymś pierwszorazowym itd. Zbadano, że zawodowi muzycy zmniejszają tremę ćwiczeniami relaksacyjnymi mięśni i techniką głębokich oddechów, ale aż jedna trzecia z nich przyznała się do zwalczania tremy lekami nasercowymi, uspokajającymi oraz alkoholem. W niejednym przypadku obiecująca artystyczna kariera legła w gruzach za sprawą środków „tremobójczych”. Dlatego artystom zaleca się dobre przygotowanie występu (próby, próby i jeszcze raz próby) i organizowanie premierowych występów przed przyjazną, życzliwą i wyrozumiałą publicznością, z unikaniem przed występem osób nieżyczliwych, nerwowych i nielubianych. Walcząc skutecznie z tremą, powoli wpadamy z kolei w rutynę, czyli w powtarzalny schemat postępowania, w którym nie ma przypadkowości. Wszystko mamy uporządkowane, rozpisane krok po kroku i niemal automatycznie wykonywane. W pierwotnym, XVI-wiecznym znaczeniu francuskie słowo routine oznaczało stale tą samą, małą, wąską dróżkę, dzień po dniu pokonywaną do osiągnięcia celu. Każdy z nas w swoim fachu staje się powoli rutyniarzem, pokonując dzień w dzień swoją małą, tą samą dróżkę i każdą zmianę będzie traktował z rezerwą, a może nawet z lękiem.
Dlatego nie dziwię się, że narasta konflikt pomiędzy zamierzającym „z nagła” wprowadzić w życie od 1 lipca br. innowacyjny zapis ustawowy o e-zwolnieniach ZUS-em a lekarzami (zwłaszcza z POZ), dla których od dziesiątków lat rutynową czynnością było i jest wypisywanie tzw. L4/ZLA na drukach papierowych. Musem będzie za chwilę posiadanie bezawaryjnego internetu z przeglądarką na cały świat na każdym lekarskim biurku. Dla części z nich, zwłaszcza ludzi starszych wiekiem, praca na komputerze z obsługiwaniem całkiem do tej pory nieznanego oprogramowania ZUS-u może być zniechęcającym do dalszej pracy w opiece zdrowotnej, niemal logizomechanofobicznym wyzwaniem.
Przekazane na początku kwietnia br. na ręce Pani Minister RPiPS Stanowisko Porozumienia Organizacji Lekarskich w sprawie utrzymania po 1 lipca br. fakultatywności zwolnień elektronicznych i papierowych okazuje się nie do przyjęcia dla strony rządowo-zusowskiej. Czeka nas zatem kolejna „wojna lekarsko-urzędnicza” i do tego tradycyjnie już w okresie wakacyjnym. Z moich informacji wynika, że wszystkie delegatury ZUS-u zostały poinstruowane o potrzebie nasilenia szkoleń i instruktaży w temacie e-zwolnień, ponieważ obowiązuje hasło „ani kroku w tył”. Jest ustawa, jest data, więc zdaniem ZUS-u nie ma pola do negocjacji, ustępstw na rzecz lekarzy i mieszania e-zwolnień z p-zwolnieniami. Mam świadomość, że ogromne skutki finansowe dla budżetu państwa w postaci wypłat zasiłków chorobowych wynikających z Ustawy z dnia 25 czerwca 1999 r. o świadczeniach pieniężnych z ubezpieczenia społecznego w razie choroby i macierzyństwa zmuszają tzw. „rządzących” do szybkiego wdrożenia „onlajnowego” kontrolowania zwolnień, ale z lektury art. 54 tej samej ustawy wynika, że wystawiający je lekarze nie są pracownikami ZUS-u ani innej „podrządowej” instytucji, a jedynie są „grzecznościowo” upoważnieni przez ZUS do wystawiania zwolnień na podstawie oświadczenia, że zobowiązują się do przestrzegania zasad orzekania o czasowej niezdolności do pracy i wykonywania obowiązków wynikających z przepisów ustawy i przepisów o ochronie danych osobowych. Przyparci do ściany mogą w wielu przypadkach po prostu zrezygnować z orzekania, co przy okazji spowoduje odpływ starszych doświadczonych specjalistów z opieki zdrowotnej, pogłębiając i tak już duży deficyt kadrowy.
Ktoś z lekarzy może też „z nagła” zapytać: czy zawodowe, wykonywane w pracy operacje orzecznicze na osobistej, niemal prywatnej stronie ubezpieczonego-lekarza z jego emerytalnymi danymi finansowymi umieszczonymi na jego zusowskim e-koncie obok zakładki zwolnieniowej są właściwym miejscem do e-orzekania i e-grzebania w danych osobowych innego ubezpieczonego-pacjenta? I jak to widzi wdrażane aktualnie General Data Protection Regulation (tzw. RODO) w odniesieniu do lekarzy e-orzekających/e-grzebiących w ramach lekarskiej, a nie administracyjno-orzeczniczej działalności gospodarczej?