Krzysztof Kuszewski: Czy coś się zmienia?
Cały czas pojawiają się głosy tzw. ekspertów, jak robić reformę. Nie bardzo wiedzą, o co chodzi i po co ją trzeba robić, ale każdy łapie swój szczegółowy kawałek i opowiada, co by w nim poprawił. Znika spojrzenie na system, który potrzebuje pieniędzy.
Zgodnie z przewidywaniami jednak zmienia się na lepsze. Ubyło na razie dwóch podsekretarzy, którzy sprawiali wizerunkowe kłopoty. Obaj przygotowywali grunt pod centralizację i militaryzację. Pierwszy przez budżetowe finansowanie i likwidację rynku poprzez sieć i brak konkurencji. Drugi realizował ideę upaństwowienia ratownictwa i braku konkurencji w tej dziedzinie. Więcej, dane w tym zakresie miały być niedostępne, a może tajne, aby nie było wiadomości o zdarzeniach masowych. To już źle pachnie. Wystarczyło jeszcze utajnić dane z SOR-u i wszystko mogło być OK. Dobry Pan Bóg jakoś przewidział skutki i pogroził palcem. Innymi słowy „dobra zmiana”, niepokorny poseł Andrzej Sośnierz też się ucieszył, a może zamówił mszę. Czyli mamy nadal ubezpieczenie, w którym jedna trzecia populacji nie płaci składki, a ze świadczeń korzysta kosztem pozostałej części płacących, np. emerytów, rencistów i biednych rodzin wielodzietnych. Z uporem twierdzę, że ubezpieczony jest ten, kto płaci należną składkę. Tak jest w ubezpieczeniu komunikacyjnym czy w nieruchomościach. Nie płacisz – nie masz świadczenia. Proste jak budowa cepa, ale nie u nas, gdzie kalkulacje wyborcze są ważniejsze niż dobro chorych ludzi.
Teraz temat zupełnie z innej beczki. Wolne niedziele bez handlu. Jako młody lekarz zawsze miałem zajęte soboty i niedziele, bo więcej zarabiałem za godzinę, tak jest do dzisiaj z młodymi kolegami. Pamiętam przed laty protest w szpitalu, gdzie ordynator brał te najlepiej opłacane dyżury, bo w inne dni miał prywatną praktykę. Tak wkurzył młodzież, że zastrajkowała. Ale mnie zaszokowało coś zupełnie innego. Mianowicie nawoływanie do szmalcownictwa. Wezwano niepokalany naród, aby donosił, jeśli zobaczy, że gdzieś sprzedają w niedzielę. Jest to łamanie moralnego kręgosłupa i wzywanie do donosicielstwa. Tego się nigdy nie spodziewałem w wolnej Polsce. Wolno kłamać, mówić, że Polski nie było, kiedy się studiowało, podawać postprawdy zamiast zwykłej prawdy, ale nawoływać, aby konkurent donosił na konkurenta, to jest otwarcie drzwi do czegoś, co zrobili okupanci, wykorzystując najniższe uczucia, może lepiej instynkty. Tu moje gratulacje nie mają końca. Udało się niemożliwe – uderzyć w morale społeczeństwa w imię marnego spodziewanego sukcesu wyborczego. Przecież tych wkurzonych jest więcej.
Teraz trzecia zwrotka, jak śpiewała Maryla Rodowicz. Cały czas pojawiają się głosy tzw. ekspertów, jak robić reformę. Nie bardzo wiedzą, o co chodzi i po co ją trzeba robić, ale każdy łapie swój szczegółowy kawałek i opowiada, co by w nim poprawił. Znika spojrzenie na system, który potrzebuje pieniędzy na procedury medyczne i kadry, które je wykonają. Czyli brak ludzi i pieniędzy. To jest wielki problem. Odkładany od lat Leszka Balcerowicza ad calendas grekas. Sytuacja ekonomiczna w Europie, do której jeszcze chwilowo należymy, jest super. Pieniędzy ci u nas jak lodu. Można szybko wznieść się na wyżyny, czyli do najniższej średniej krajów Europy Zachodniej. Jak napisałem wyżej, trzeba doprowadzić do sprawiedliwości społecznej. Ubezpieczony jest ten, kto płaci 9-procentową składkę. Żadnych wyjątków. Za biedaków płaci pomoc społeczna. Rano pierwsze czytanie, potem komisja, w nocy Senat i nazajutrz Pan Prezydent podpisuje, a Pani Przyłębska ogłasza. Koniec kropka. Reforma dokonana na wieki. Wtedy można stawiać pomniki, ale komu, przecież rządzi Pan Prezes z całym uszanowaniem. Ja bym postawił Panu Prezesowi, gdyby to zrobił, bo reszta to betka. Decentralizacja Narodowego Funduszu Zdrowia. Większe uprawnienia dyrektorów oddziałów wojewódzkich, więcej sowicie opłacanych miejsc w radach wojewódzkich i szczęśliwość wszystkich, nawet pacjentów.
Brak kolejek? To niemożliwe, w najlepiej działającym systemie w Europie na protezę stawu biodrowego czeka się rok. W Kanadzie ponad półtora roku, w Wielkiej Brytanii ponad dwa lata. Ktoś, kto napisał i wysłał dane do OECD, stwierdził, że w Polsce trzy lata, ale dane miał z przed trzech lat albo z gazety. To jest następny problem. Na pytanie: „jak jest?” pewien klasyk odparł: „przeważnie nie wiadomo”.