Krzysztof Bukiel: 6,8% PKB na zdrowie
Nie chodzi o to, aby nakłady na publiczną ochronę zdrowia były wysokie, ale o to, aby równoważyły wydatki.
Rząd przyjął właśnie projekt ustawy przewidującej stopniowy wzrost nakładów na publiczną ochronę zdrowia tak, aby w roku 2025 osiągnęły one kwotę równą 6% PKB. Niewątpliwie stało się to pod wpływem głośnego protestu medyków prowadzonego głównie w formie głodówki, najpierw przez lekarzy rezydentów, a później także przedstawicieli innych zawodów medycznych. Zdaniem rządzących ustawa ta to prawdziwy przełom i świadczy o tym, że publiczna ochrona zdrowia jest priorytetem tego rządu, a Prawo i Sprawiedliwość spełnia swoje przedwyborcze obietnice.
To fakt, że nigdy dotychczas żaden rząd nie przedstawił ustawy, która by zakładała dojście do takiego poziomu (w odniesieniu do PKB) finansowania publicznej ochrony zdrowia. Nie oznacza to jednak, że żaden z poprzednich rządów nie robił nic, aby nakłady te wzrosły. Pamiętamy przecież o corocznym wzroście składki na kasy chorych (później NFZ) o 0,25 pkt procentowego na początku lat 2000, który podniósł wysokość składki z 7,5% do obecnych 9% podstawy. Przedstawiona ustawa nie stanowi zatem aż tak wielkiego przełomu, jak by to chcieli przedstawić jej autorzy, a jej wartość osłabia mocno fakt, że dojście do obiecanego poziomu ma trwać aż 8 lat oraz to, że na początek (na rok 2018) zaplanowano spadek nakładów z obecnych ok. 4,73 do ok. 4,67% PKB. Właściwy przyrost nakładów ma się odbyć zatem już po zakończeniu obecnej kadencji, a nawet po zakończeniu jeszcze kolejnej.
Przez ten czas ustawę można zmienić lub uchylić wielokrotnie w zależności od politycznych kalkulacji rządzących, nie mówiąc już o tym, że nie wiadomo, czy obecna koalicja utrzyma władzę (bo może ją stracić właśnie przez niewydolną ochronę zdrowia). O przełomie będziemy mogli zatem mówić ewentualnie po realizacji zapisanej w ustawie „ścieżki” wzrostu. Piszę „ewentualnie”, bo przecież nie o samą kwotę nakładów tutaj chodzi, ale o faktyczną poprawę funkcjonowania publicznej ochrony zdrowia, co powinno się przełożyć przede wszystkim na zwiększoną dostępność refundowanych świadczeń medycznych. Za 8 lat może się okazać, że – wskutek postępu technologii i wiedzy oraz większej liczby osób potrzebujących pomocy – te 6% PKB na publiczną ochronę zdrowia będzie oznaczać tyle, co dzisiaj niecałe 5% i… znowu znajdziemy się w punkcie wyjścia.
Trudno też odpowiedzialnie mówić, że przyjęty projekt ustawy świadczy o priorytetowym traktowaniu ochrony zdrowia przez obecny rząd. Priorytetem dla rządu były na pewno: program 500+, wzrost nakładów na armię, przywrócenie dawnego wieku emerytalnego, reforma oświaty i sądownictwa. W tych sprawach niepotrzebne były żadne naciski społeczne, aby zmiany wprowadzić szybko, przeciwnie – niektóre z nich wprowadzono nawet mimo protestów. Różnica w traktowaniu prawdziwych priorytetów rządowych i ochrony zdrowia jest więc dramatyczna. Cóż by powiedzieli wyborcy PiS, gdyby usłyszeli dwa lata temu, że program 500+ zostanie – owszem – wprowadzony, ale w roku 2025? Czy zgodziliby się z tezą, że jest to program priorytetowy dla PiS i że partia ta spełnia swoje wyborcze obietnice w tym zakresie?
Jest jednak jeszcze gorsza wiadomość niż brak perspektyw na znaczące zwiększenie nakładów na publiczną ochronę zdrowia w najbliższych latach. Tą wiadomością jest brak zgody obecnego rządu na inne, alternatywne do wzrostu nakładów, sposoby zrównoważenia nakładów z wydatkami publicznego systemu lecznictwa. Bo – tak naprawdę – nie chodzi o to, aby nakłady były – tak czy inaczej – wysokie, ale o to, aby równoważyły wydatki. Ta równowaga jest bowiem warunkiem niezbędnym likwidacji kolejek do leczenia i innych patologii, jak np. zadłużanie się szpitali czy drastyczne oszczędności na personelu medycznym. Równowagę można osiągnąć albo zwiększając nakłady publiczne, albo ograniczając wydatki ze środków publicznych. Ten ostatni cel można osiągnąć prostym ograniczeniem „koszyka” świadczeń gwarantowanych lub jakąś inną formą wymuszającą na pacjentach (i świadczeniodawcach) bardziej racjonalne korzystanie z pomocy medycznej.
W obu przypadkach należałoby jednak oficjalnie porzucić ideę „deekonomizacji” publicznej ochrony zdrowia i uznać, że motywy finansowe mają duże znaczenie dla oszczędnego funkcjonowania systemu. Do tego jednak rządzący przyznać się nie chcą. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak twardo domagać się 6,8% PKB na zdrowie do roku 2021 – #protestmedyków.
Czytaj także: Polski system ochrony zdrowia – dwa punkty widzenia – analogiczne wnioski