Krzysztof Kuszewski: Nieszczęście raz na 80 lat
Piszę ten felieton 23 sierpnia. Dramat na Giewoncie. Podobna katastrofa zdarzyła się w 1937 roku, kiedy w Polsce zaczynał się faszyzm. Potem rząd uciekł przez Zaleszczyki, zostawiając naród na pastwę Niemców. Jednak tym razem służby ratunkowe w ciągu 4 godzin uratowały niemal 200 osób, które przeżyły to nieszczęście. Prokuratura już bada sprawę w aspekcie nieumyślnego spowodowania śmierci. Przez kogo?
W 1992 roku wprowadzaliśmy pierwszą reformę pogotowia. Pojawiły się inne ambulansy i wyposażenie, jednak najważniejsi byli ratownicy. Dzięki nim pomoc doraźna nie upadła. Istnieje jednak czynnik, który stwarza ryzyko upadku. Mam na myśli niskie płace w systemie ratownictwa i ciągłe manipulowanie w nim przez osoby bez wiedzy i doświadczenia, co gorsza – bez idei. Jednak, jak by na to nie patrzeć, w momencie próby udało się zsynchronizować wszystkie służby, a Sokół latał lepiej niż wszystkie inne śmigłowce razem wzięte. Nie mam zamiaru umniejszać roli Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które stało się widocznym bohaterem codziennych wiadomości telewizyjnych, wręcz odwrotnie.
Czytaj także: Nowoczesne technologie w ratowaniu życia – zastosowanie sieci bezprzewodowych i cyfryzacja w zespole ratownictwa medycznego
Kiedy planowaliśmy pierwszą sieć lotniczego pogotowia, wiązaliśmy ją z możliwością lądowania na autostradach i odległością 50 kilometrów oraz czasem dolotu 15 minut. Centra urazowe z pełnymi możliwościami diagnostycznymi i operacyjnymi pracującymi całą dobę, leżały o sto kilometrów od siebie. Wystąpiła jednak pewna drobna trudność. Nie było autostrad oraz nowoczesnych centrów urazowych. Przykładowo w Elblągu budowano szpital wojewódzki, a autostrady jak nie było, tak nie ma. Zakupiony rezonans magnetyczny zabrano do Olsztyna (również bez autostrady, ale za to z gotowym szpitalem wojewódzkim i ministrem mającym plan stworzenia tam uniwersytetu medycznego). Piszę o tym dlatego, że dróg szybkiego ruchu jest znacznie więcej, prawdziwych centrów urazowych potencjalnie też może być znacznie więcej − tylko nie ma kto pracować, zaś samochodów powypadkowych i zużytych mamy najwięcej w Europie. Braki dotyczą lekarzy, ale również pielęgniarek i ratowników.
Dochodzimy więc do stałego punktu moich felietonów, czyli finansowania ochrony zdrowia. Nadal jesteśmy na jednym z ostatnich miejsc w Europie i nie przekraczamy 5% PKB. Właśnie dowiedziałem się od pana premiera, że już za świnkę czy krowę nie będzie płaciła ta obrzydliwa (2 miesiące temu uwielbiana) Unia Europejska – po 500 złotych, ale my sami zapłacimy hodowcom naszymi ciężko wyrwanymi z kieszeni mafii watowskiej pieniędzmi – po 1000 złotych. Czy „ciemny lud” to kupi, jak twierdził obecny szef telewizji narodowej? Chyba że uważa się ludność wiejską za durni. Nie powinno się jednak obrażać inteligencji wyborców, zaś tych, którzy przebrani w stroje regionalne tańczą i śpiewają, należy traktować z szacunkiem, a nie wykorzystywać do walki politycznej.
Wróćmy do naszych problemów zdrowotnych. Nie wiem, czy Państwo zauważyli, ale idą wybory parlamentarne. Jeszcze raz polski Sejm i Senat pochylą się z pokorą nad sprawą odszkodowań za powikłania poszczepienne. Zostało to przygotowane jako projekt poselski, a więc pod stołem, bez konsultacji i zbędnego marnowania czasu. Dla mnie, prostego lekarza, oznacza to, że antyszczepionkowcy obiecali poprzeć wybranych posłów. Już wydawało się, że skończą jak ich guru (za oszustwa). Ale nie. Tym razem dyskutować będą o funduszu, a nie o szkodliwości szczepień. Powikłań jest bardzo mało, jednak dla wierzących w fake newsy oznacza to, że szczepienia są niebezpieczne, w przeciwnym razie – po co fundusz? Fundusz potrzebny jest prawnikom walczącym o odszkodowania. To najgorsza kasta, jak wiemy od paru dni. Ktoś jednak musi niepożądane objawy rozpoznać, można się z nim spierać latami, a pieniądz leci. Jeśli powikłania naprawdę wystąpią, jak to w przyrodzie, kto będzie leczył? Szpital. Za czyje pieniądze? Nasze oczywiście.
Czytaj także: Kuszewski: Nawijanie makaronu na uszy