Minister, który nie rozumie
Obawiam się, że niezrozumienie przez ministra zdrowia motywów pracowników medycznych podejmujących wspólny protest 11 września nie wynika z faktu, że motywy te są obiektywnie niezrozumiałe, ale z faktu, że minister niewiele rozumie z tego, co się dzieje, i jak funkcjonuje publiczna ochrona zdrowia w Polsce.
Jakiś czas temu minister zdrowia Adam Niedzielski, zapytany o jego stosunek do zapowiadanego przez środowiska medyczne protestu w dniu 11 września br., stwierdził, że nie rozumie jego przyczyn. Chciał zapewne w ten sposób podkreślić, jak bardzo są one nieuzasadnione, wręcz „bezrozumne”, bo skoro tak merytoryczna i odpowiedzialna osoba jak minister nie może ich zrozumieć, to nic racjonalnego w tych przyczynach być nie może. Pan minister wpadł chyba jednak sam w swoją pułapkę. Bo fakt, że nie rozumie on motywacji protestujących medyków, może oznaczać nie tylko, że te motywacje są „nie do zrozumienia”, ale i to, że są one jak najbardziej uzasadnione, a tylko pan minister nie potrafi ich zrozumieć. Obawiam się, że właśnie to druga „opcja” jest prawdziwa. Przejawów tego, że pan minister wielu spraw z zakresu funkcjonowania publicznej ochrony zdrowia nie rozumie, jest bowiem wiele. Kilka z nich przytoczę.
Pierwszym niech będzie sprawa wynagrodzeń lekarzy. Pan minister „z uporem maniaka” powtarza (a za nim robią to inni przedstawiciele PiS-u, np. poseł Chrzan w czasie posiedzenia sejmu), że gdy minimalna pensja zasadnicza lekarza wynosi 6769 PLN, to jego minimalna pensja całkowita wynosi 13 000, bo lekarz ma wiele „dodatków”, np. te za dyżury. Pan minister sądzi zapewne, że owo wynagrodzenie za dyżury to takie „dodatki” do pensji, jakie otrzymują np. żołnierze zawodowi, sędziowie czy chociażby ministrowie, gdzie obok wynagrodzenia zasadniczego jest obowiązkowy dodatek, który przysługuje wszystkim – w większej lub mniejszej kwocie – zawsze jednak w ramach jednego etatu. „Dodatki” za dyżury to jednak sprawa zupełnie inna – to wynagrodzenie za dodatkową pracę, pełnioną poza etatem i nie stanowią obowiązkowego elementu pensji. Jeśli tak prostej sprawy minister nie rozumie, czy może zrozumieć znacznie bardziej skomplikowane? Bo przecież nikt chyba nie podejrzewa, że pan minister świadomie kłamie i wprowadza opinię publiczną w błąd?
Drugim przykładem może być sprawa zarządzania szpitalami publicznymi. W ocenie pana ministra szpitale te są obecnie źle zarządzane, a głównym powodem jest zła kadra zarządzająca. Zgodnie z tym rozumowaniem pan minister Niedzielski chce wymienić kadrę dyrektorską szpitali. W tym celu chce stworzyć specjalny „korpus certyfikowanych menedżerów w ochronie zdrowia”, z którego będą pochodzić nowi, lepsi dyrektorzy. Dlaczego – jego zdaniem – obecni dyrektorzy są źli? Bo zadłużają szpitale, za dużo płacą niektórym pracownikom, zwłaszcza lekarzom, utrzymują, niepotrzebnie, nierentowne oddziały. Gdyby tak się działo w normalnych, rynkowych warunkach, gdzie jest konkurencja między szpitalami, działającymi „dla zysku” i między instytucjami ubezpieczenia zdrowotnego, gdzie ceny za świadczenia są „wolne” i nikt świadczeń nie limituje – być może pan minister miałby rację, mówiąc o winie dyrektorów. Ale zarządzanie szpitalem w obecnym stanie ma niewiele wspólnego z takim normalnym zarządzeniem. Z jednej strony większa część świadczeń wyceniona jest poniżej kosztów, z udzielania których nie można jednak zrezygnować (z powodów „polityczno-społecznych”), z drugiej – jest dramatyczny deficyt kadry medycznej, zwłaszcza lekarzy, którym niekiedy trzeba zapłacić więcej, niż szpital na to stać, żeby w ogóle szpital działał, z trzeciej – są nieprzewidywalne warunki „zewnętrzne”, które mogą zamienić nawet najbardziej racjonalne decyzje dyrektorów w finansowy „niewypał” (np. szpital, który przed rokiem 2018 lepiej płacił lekarzom zatrudnionym na umowę o pracę – aby mieć lepszych specjalistów – otrzymał mniej ekstra środków z budżetu państwa niż ten, który skąpił na wynagrodzeniach; szpital, który mniej się zadłużał, otrzyma mniejsze środki przy okazji – planowanej, kolejnej już wersji „restrukturyzacji”). Pan minister pewnie też nie wie, że obecnie praktycznie każdy dyrektor szpitala ma już taki czy inny „certyfikat” ukończenia studiów menadżerskich. Dlaczego certyfikat wydawany przez pana ministra (albo pod jego patronatem) miałby być lepszy?
Pan minister nie rozumie też nieufności środowisk medycznych wobec rządu, który – jego zdaniem – zrobił tak wiele dla publicznej ochrony zdrowia, jak nikt przedtem. Gdyby pan minister dłużej zajmował się problemami ochrony zdrowia, a nie tylko od 3 lat, rozumiałby, że nieufność medyków jest uzasadniona. Owa – bowiem – nadzwyczajna aktywność obecnego rządu w naprawianiu publicznego lecznictwa sprowadza się głównie do zapowiedzi i obietnic. Rzeczy już dokonanych, które by sytuację publicznej ochrony zdrowia rzeczywiście poprawiły, jest niezwykle mało, jeżeli w ogóle jakieś są. A takich optymistycznych zapowiedzi i obietnic w przeszłości było tak wiele, że nie robią one już wrażenia, tym bardziej, że tak mało z nich zostało spełnionych. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Obawiam się, że niezrozumienie przez ministra zdrowia motywów pracowników medycznych podejmujących wspólny protest 11 września nie wynika z faktu, że motywy te są obiektywnie niezrozumiałe, ale z faktu, że minister niewiele rozumie z tego, co się dzieje, i jak funkcjonuje publiczna ochrona zdrowia w Polsce, z tego, jakie od lat są nastroje wśród pracowników medycznych, w jaki sposób byli oni zwodzeni, wręcz oszukiwani. Pytanie brzmi: czy taki minister, który tego nie rozumie, może być dobrym ministrem, czy może tę złą sytuację w lecznictwie naprawić?
Czytaj też: Życie ludzkie i odpady komunalne