Рвота или блювота, czyli mówienie cyrylicą
Po 24 lutego br. na Lubelszczyźnie nastał czas nieprawdopodobnego napływu/ przepływu uchodźców z Ukrainy, a najbliższy naszemu puławskiemu SPZOZ-owi MOP Markuszów k. Kurowa stał się pierwszym co najmniej godzinnym zagranicznym przystankiem dla dziesiątek autobusów, busów i osobówek z uchodźcami. No i oczywiście celem nieustannych wyjazdów naszych karetek.
W moich czasach nauczanie rosyjskiego było obowiązkowe. Uczyła nas wtedy prawdziwa „uczitielnica”, czyli Rosjanka (no i już kłopot, bo nie wiem, jak to słowo teraz napisać, żeby nie podpaść… dużą czy małą literą?). Tym sposobem nie tylko nauczyłem się rosyjskiego, ale i „udarienje”, czyli akcent załapałem. Z rzadka mi się to przydawało z racji prawie zupełnego braku pacjentów z tamtego obszaru językowego. Poza medycyną też.
Raz zawinęliśmy w bałtyckim rejsie parę lat temu do łotewskiej Liepaji i w portowej knajpie poprosiłem po rosyjsku o piwo, a barmanka jakby nic nie słyszała. Szturchnął mnie mocno drinkujący (sądząc po zmętnieniu „głazów”) żeglarz z sąsiedniego szwedzkiego jachtu i „skazaał” mi po „anglisku”: „nie gadaj tu po rosyjsku, bo w mordę, a nie piwo dostaniesz”. Więc szybciutko przeszedłem na angielski, głośno akcentując, żem „from Poland”. Piwo od razu dostałem, a po mordzie już na szczęście nie. W estońskim Tallinie też miałem tego typu portowe sytuacje. Wtedy wydało mi się to zrozumiałym, acz pozbawionym teraźniejszych podstaw zespołem odreagowania czasów „sojuzowych”, ale obecna rosyjska napaść na Ukrainę pokazała, że rusofobia w krajach nadbałtyckich ma swoje uzasadnienie. Oni tam po prostu boją się o przyszłość… i mają w tym rację.
Po 24 lutego br. na mojej Lubelszczyźnie nastał czas nieprawdopodobnego napływu/przepływu uchodźców z Ukrainy, a najbliższy naszemu puławskiemu SPZOZ-owi wypasiony MOP Markuszów k. Kurowa z McDonaldem, stacją benzynową, dużym parkingiem i ze sporym zapleczem toaletowym stał się pierwszym co najmniej godzinnym zagranicznym przystankiem dla dziesiątek autobusów, busów i osobówek z uchodźcami. No i oczywiście celem nieustannych wyjazdów naszych karetek oraz źródłem dodatkowych pacjentów w naszym SOR-ze. Nagle okazało się, że kluczowa jest umiejętność komunikowania się z każdym pacjentem w języku rosyjskim, angielskim lub rzadziej (bo po prostu nie znamy
go) w języku ukraińskim. A najczęściej używanym zwrotem „co się stało”: „szto słucziłos” (z rosyjska) lub „szczo stałosja” (z ukraińska) i jeszcze „szczo bolit”. Przydawało się też u młodszych pacjentów angielskie „łot hepent” lub „łots going on”.
Trafił mi się wyjazd do pacjentów z autobusu zmierzającego nocą do Finlandii, w którym opiekunki mówiły tylko po angielsku, kierowca mówił tylko po polsku, a pacjentka mówiła tylko po rosyjsku. No i błysnąłem tym sposobem przed moimi dużo młodszymi ratownikami medycznymi, których mówienia cyrylicą nie uczono. 85-letnia pacjentka z Ukrainy, samotna, bez rodziny, załapała się na granicy akurat na autobus do Finlandii, posadzona została w najgorszym w chorobie lokomocyjnej ostatnim rzędzie nad silnikiem, i od razu na początku podróży dostała kubek kawy z autobusowego automatu. Tak jej ta kawka zasmakowała (bo wcześniej nigdy w życiu kawy nie piła), że przyjęła w szybkim czasie 2 litry tej „czudowoj kawy” i nagle „rwota” się pojawiła, czyli wymioty. Pacjentów z „rwotą” było w ciągu tych dni więcej i czasem byłem w kropce, bo wszystkie parametry w normie, brzuch niewinny, żadnych neurologicznych przypadłości, a tu „rwota”. Po ukraińsku, jak nam to podpowiedział Google, wymioty to „bljuwota”, ale uchodźcy w autobusach mówią na to z rosyjska „rwota”, więc sobie zapamiętaliśmy przez te pierwsze gorące uchodźcze dni, żeby zawsze pytać o „rwotę”. Rwota może się pojawić z powodu wypicia ogromnych ilości kawy, ale też może być objawem choroby lokomocyjnej. Jeżeli ci wymęczeni wszystkim ludzie jadą 3-4 dni do Polski, jedząc po drodze nie wiadomo co albo nic nie jedząc, a potem nagle czymś obcym się uraczą, to „rwota” gotowa. Dla mnie jako chirurga wymioty to ważny objaw różnych chorób chirurgicznych i mus rozpoznać, czy to tylko choroba lokomocyjna, błąd dietetyczny, czy też coś poważniejszego dzieje się w mózgu lub w brzuchu. Do tego dochodzi presja miejsca i czasu, bo MOP to tylko przystanek, a cel podróży daleko, czasem w Finlandii. Reszta pasażerów nic nie mówi, ale widać po twarzach, że chcą już jechać dalej, bez zbędnych przerw. Więc nie można, ot tak, sobie zawieźć bez istotnej przyczyny starszej pani do najbliższego SOR, bo kto potem ją zabierze do tej odległej Finlandii?
Nie ułatwia przy tym diagnozy kompletny brak dokumentacji medycznej i resztki pomiętych, nieczytelnych blistrów z tabletkami opisanymi cyrylicą, no ale przecież często-gęsto nie mieli oni żadnej szansy na zabranie dokumentacji albo nikt im nie podpowiedział, że to ważna sprawa. To nic, że ichnia dokumentacja medyczna cyrylicą czyli „bukwami” pisana, bo nasze doktorskie starsze roczniki cyrylicę czytają i młodym przetłumaczą. Na przykład: częsty problem kardiologiczny, tj. migotanie przedsionków, to „migotnaja artymia”, nadciśnienie to „hipertonia”, zapalenie wyrostka robaczkowego to u nich z łacińska „apiendicit”, a zawał serca to „infarkt miokarda”. Na szczęście COVID to też COVID, ból to „bol” albo „bil”, a szpital to „bolnica” lub „likarna”. Jutro mam kolejny dyżur w SOR i boję się trochę, bo nie jest problemem na dyżurze rozpoznanie u uchodźcy choroby szpitalnej i przyjęcie go do szpitala, problemem jest, pod jaki adres go odesłać i kto się nim zaopiekuje, jeżeli on tej hospitalizacji nie wymaga. Pocieszam się, że może chociaż w szkolnictwie będzie łatwiej, bo skoro przetestowaliśmy w okresie pandemii nasze szkolne nauczanie online, to nie powinno być problemem uruchomienie w rządowej lub wręcz europejskiej TV przez Internet lekcji po ukraińsku dla dzieci uchodźców wg ich programu nauczania z zatrudnieniem w redakcjach szkolnych przybyłych do Polski nauczycieli ukraińskich.