Krzysztof Kuszewski: Koniec ubezpieczenia?
Zwiększenie nakładów wymaga decyzji rządzących, a właściwie ustalenia, na jakim miejscu w hierarchii celów społecznych ustawiamy zdrowie obywateli i na ile procent dochodu można liczyć. Przyzwoicie w Europie jest to 7% PKB.
Zapowiedziana zmiana finansowania została właśnie potwierdzona. Egzekucja, która ma być łagodna i długotrwała, rozpocznie się 1 stycznia przyszłego roku. Przychodzi mi na myśl stary dowcip o góralu zarzynającym powoli owcę, mruczącym „oj nie lubisz ty tego, nie lubisz”. Sama nasuwa się mądrość góralska „ kto mo owce, tyn ma, co chce”. Może więc nie warto tej owcy zarzynać?
Jaki jest tego cel, poza marnie ukrytym, aby we wszystkich dziedzinach uzależnić społeczeństwo od państwa autorytarnego? Jeśli spojrzeć na mapę Europy, od Normandii po Ural ciągnie się pas krajów, w których działa system ubezpieczeniowy. Wyjątki na południu są trzy: Portugalia, Hiszpania i Włochy. Na północy są to kraje skandynawskie oraz odpływająca aktualnie od Europy Wielka Brytania. Nie ma żadnych doświadczeń i przykładów, jak przejść z systemu ubezpieczeniowego do budżetowego, pomijając już cel. Z grupy krajów Europy Środkowo-Wschodniej nikt nie wpadł na podobny pomysł. Zamysłem wprowadzających powszechne ubezpieczenie zdrowotne w lutym 1997 roku było uniezależnienie nakładów ochronę zdrowia od doraźnej polityki. Nawet wywiesiliśmy przy wejściu tablicę do ministerstwa głoszącą „polityce wstęp wzbroniony”.
Pragnę uprzejmie przypomnieć, że wielkość nakładów uczciwie, chyba jedyny raz w historii, obliczono na 9,6% dochodów każdego z obywateli. Wysoka Izba była wspaniałomyślna i zaokrągliła to do 10%. Opozycja mówiła, że to za mało i potrzebne jest co najmniej 11%. W poprawkach do ustawy po zmianie władzy ustalono wysokość składki na 7,5% i zdjęto tablicę o zakazie wstępu polityki do Ministerstwa Zdrowia. Tak się zaczęła degrengolada finansowa systemu. Co by jednak nie mówić, system jeszcze autonomicznych Kas Powszechnego Ubezpieczenia Zdrowotnego zaczynał od 23 miliardów, a dziś jest to ponad 77 miliardów złotych, przy czym należy przypomnieć, że jest w tym 1,25% składki nieodliczanej przy podatku PIT.
Ojcom pomysłu o finansowaniu z budżetu nie pozostanie nic innego jak dodać to do podatku albo zmniejszyć finansowanie. Jedno i drugie rozwiązanie są marne dla obywatela. Tym, którzy słabo liczą „w rozumie”, powiem, że chodzi o sumę około 1 miliarda złotych, a to jest naprawdę wielki pieniądz. Bez złośliwości powiem, że na pomoc dla uchodźców przeznacza się 30-40 milionów złotych, a tu mówimy o miliardzie. Zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia wymaga decyzji rządzących, a właściwie ustalenia, na jakim miejscu w hierarchii celów społecznych ustawiamy zdrowie obywateli i na ile procent dochodu można liczyć. Przyzwoicie w Europie jest to 7% PKB. Ile zatem ma płacić obywatel? Jeśli wracamy do komisarza Siemaszki, a więc do budżetu, to nic. Wszystko za darmo i w szarej strefie. Tego w Polsce nigdy nie było, zawsze istniały legalna prywatna praktyka lekarska, uczciwi lekarze, ale również kolejki, bardzo niskie płace i finansowanie. Patologie też były, i dalej są. „Socjalizm – tak, wypaczenia – nie”, jak mawiał klasyk. Ma powstać fundusz celowy jako część budżetu. Ktoś go uchwala. Zgadnijcie kto. Realizację budżetu nadzoruje minister finansów i pieniądze są u niego. Za scentralizowany system ochrony zdrowia odpowiada minister zdrowia. Myśmy to już przeżywali, przez pierwszy kwartał trudno było wyrwać pieniądze, bo rozliczano rok ubiegły. Jeśli to prawda, że rządzi ten, kto ma kasę, to nie zazdroszczę budżetowemu ministrowi. Może lepiej w ostatniej chwili odwołać egzekucję owcy i strzyc ją regularnie, bowiem wełna rośnie szybciej niż budżet. Jaka jest inna dziedzina, w której nakłady wzrosły trzykrotnie, i to bez politycznych targów? „Gdy przejmowaliśmy władzę, Polska była w ruinie i stała nad przepaścią, zdecydowaliśmy zrobić krok do przodu”. Pomyślcie chwilę, zanim zrobicie ten krok.