Marek Wójtowicz: „Kakakaski” i kleszcze
Letnie dyżury chirurgiczne na SOR, zwłaszcza na wschód od Wisły, mają specyficzny „kleszczowo-alkoholowy” koloryt. Z jednej strony trzeba walczyć z coraz liczniej atakującym ludzi z racji ocieplenia klimatu kleszczem łąkowym (Dermacentor reticulatus), a z drugiej – po staremu likwidować skutki upajania się przez niektórych alkoholem. A w tzw. międzyczasie trzeba zająć się poważnie chorymi pacjentami z guzami, niedrożnościami, kolkami i zapaleniami.
Przywołałem Wisłę (i jeszcze San dorzucę) w temacie kleszczy, ponieważ z badań weterynaryjno-epidemiologiczno-arachnologiczno-„kleszczologicznych” wynika, że te rzeki są ważną granicą dla ekspansji czworonożnych żywicieli tego paskudztwa na zachód Polski. W jednym z badań Katedry Genetyki AM w Lublinie (W. Biaduń, J. Chybowski) wykazano, że głównymi żywicielami dla kleszczy w Polsce są łosie oraz jelenie, i opisano, że na 42 jeleniach, ze 126 poddanych badaniu, ustrzelonych jesienią 2005 i 2006 r. na Lubelszczyźnie, znaleziono łącznie 874 kleszcze. Jeżeli trafi Wam się, skądinąd, sympatyczny jeleń lub łoś na osiedlu lub w ogródku przydomowym, to pamiętajcie, że w jego sierści będzie zlokalizowana najprawdopodobniej cała kolonia kleszczy.
Zatem nie zachwycać się, nie dotykać, nie głaskać, a potem przez co najmniej 3 lata omijać z daleka trawnik, po którym ten łoś stąpał. Jeżeli jednak mus będzie wejść na ten trawnik – to w obuwiu, skarpetach i spodniach, a potem i tak trzeba wytrząsnąć ubranie i obejrzeć gołą skórę. Na moim ostatnim dyżurze zgłosiło się 10 pacjentów z dojrzałym kleszczem w skórze i dwoje dzieci z młodymi malutkimi nimfami kleszcza. Wyjęcie go w całości i oddanie pacjentowi w małym szczelnym opakowaniu daje mu możliwość wysłania kleszcza do badania do wyspecjalizowanego ośrodka (np. do Instytutu Weterynarii w Puławach), gdzie za 122 zł można zamówić badanie na nosicielstwo boreliozy, a za 500 zł – na cały pakiet chorób przenoszonych przez tego pajęczaka (szczegóły na stronie WWW Instytutu). To duże pieniądze we wschodniej Polsce, więc zazwyczaj kończy się na obserwacji miejsca ukąszenia i profilaktycznej antybiotykoterapii. Do minuty poświęconej na usunięcie kleszcza doliczyć muszę na dyżurze 5-10 minut na wprowadzenie danych o „zabiegu” do systemu, wydrukowanie na leniwej drukarce karty informacyjnej z kopią (formatu A4) oraz recepty na antybiotyk w formacie A5. Na szczęście nie muszę wypełniać wielorubrykowego zgłoszenia do sanepidu (A4), bo jest ono, póki co, zarezerwowane tylko dla pokąsania przez zwierzęta przenoszące wściekliznę.
Problemu takiego nie mam z drugą liczną grupą pacjentów alkoholizujących się systematycznie, zwłaszcza w lecie w „ciepłych okolicznościach przyrody” i zgłaszających się po pomoc w okresach „bezwódczanego” złego samopoczucia. Każdy SOR ma stałych bywalców w tym temacie. „Elita” ma tak bogate doświadczenie w korzystaniu z bezpłatnych usług „SOR-rowskich”, że nawet nie rusza się z domu, tylko dzwoni na 999/112, podając wypracowany w poprzednich razach opis dolegliwości zmuszający dyspozytora CPR do wysłania karetki, która najczęściej dowozi delikwenta na SOR w celu zbadania poziomu troponiny, aby wykluczyć zawał. Mamy też w okolicy jednego „sprytka”, który w „bezwódczanej” potrzebie farmakologicznej podchodzi cichutko na SOR i ostentacyjnie, acz ostrożnie, upada, symulując atak padaczki. On wie, że za chwilę przybiegną, przeniosą na czyste łóżeczko szpitalne i podadzą mu ukochany, kojący „diazepamik”. Jeżeli miłośnik etanolu nie upadł ani nie uderzył się, to do mnie na stronę chirurgiczną SOR nie dociera, ale czasem jestem proszony o konsultację. Pomacam brzuch, opukam wątrobę, obejrzę badania dodatkowe i porozmawiam z pacjentem. Rutynowo próbuję namówić go do zaprzestania picia alkoholu i do leczenia odwykowego po dwutygodniowej abstynencji, co nigdy nie następuje bez wsparcia otoczenia i rodziny. W takich razach namawiam do nakładania przed alkoholizacją „kakakasku”, żeby chociaż głowę ochronić przed urazami i ranami (tu ukłon w stronę lubelskiego kabaretu Ani Mru Mru i jego skeczu o „kakakasku”). W kwestii zmaltretowanej alkoholem wątroby wpisuję adresowaną specjalnie dla pacjenta opinię „wątroba zajęta jest bez przerwy usuwaniem alkoholu z krwiobiegu, przez co nie uczestniczy w procesie trawienia pokarmu, co skutkuje bólami brzucha, marnowaniem jedzenia, postępującą utratą masy ciała oraz zanikiem mięśni”. Czasem dostaję od niego podziękowanie, bo pierwszy raz ma zrozumiale wytłumaczone, dlaczego ma nie pić.
Trzeciej grupie „SOR-owskich” pacjentów, tym najbardziej poważnie i nagle chorym, dla których stworzono SOR-y, radzę: namawiajcie tych pierwszych, żeby trzymali się z daleka od łosi/jeleni i chodzili po trawie w butach i skarpetkach, a tych drugich przekonujcie, że jeżeli już muszą się napić, to niech to robią w „kakakasku”. To znacznie skróci w tegoroczne letnie dni Wasz czas oczekiwania na pomoc chirurgiczną na SOR.