Krzysztof Bukiel: Drobne wydarzenia, które wiele mówią
W ostatnich latach rządzący, niezależnie od opcji politycznej, robili wiele, aby podważyć zaufanie obywateli do lekarzy. Dzięki temu mogli ich łatwiej przekonywać, że winę za złe funkcjonowanie publicznej ochrony zdrowia ponoszą właśnie lekarze.
Tak to jest w życiu, że oficjalne wypowiedzi i zachowania mają często niewiele wspólnego z tym, co ludzie myślą naprawdę o danej sprawie. W wykonaniu polityków jest to niemal reguła. Od czasu do czasu zdarzają się jednak wydarzenia lub wypowiedzi, które pokazują prawdziwe opinie określonych osób na dane tematy. W ostatnim czasie miały miejsca drobne wydarzenia lub wypowiedzi polityków odnoszące się do służby zdrowia, które są dobrą ilustracją powyższej tezy.
Pierwszym wydarzeniem, które wymienię, jest autopoprawka Ministerstwa Zdrowia do ustawy o POZ. Dopuszcza ona, aby lekarze pediatrzy leczyli w POZ chorych nie do 7. roku życia, jak było w projekcie pierwotnym, ale do 18. roku życia. Ta autopoprawka nastąpiła po interwencji premier Beaty Szydło, która pozytywnie odpowiedziała na apele pediatrów. Ten drobny epizodzik pokazuje, jaka jest faktyczna pozycja ministra zdrowia w rządzie i zaufanie do niego liderów PiS. A pamiętamy przecież niedawne wypowiedzi premier, że darzy ona pełnym zaufaniem ministra Radziwiłła. Ta interwencja Beaty Szydło była zupełnie podobna do niedawnej interwencji Jarosława Kaczyńskiego, który jednym stwierdzeniem („to sprawa na przyszłą kadencję”) zamknął wszelką dyskusję na temat zapowiadanej wcześniej przez ministra zdrowia likwidacji NFZ.
Drugim wydarzeniem jest przeznaczenie dodatkowych środków z budżetu państwa na ochronę zdrowia na mocy tzw. specustawy. Część z nich ma trafić „na skrócenie kolejek” na niektóre badania (tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny) i na niektóre zabiegi (endoprotezowanie stawów, operacja zaćmy). O czym to wydarzenie świadczy? O tym, że teza o konieczności rezygnacji z „ekonomizacji” publicznej ochrony zdrowia i przestawienie jej z działania „dla zysku” na działanie „dla misji” były tylko propagandową frazą, a rządzący dobrze sobie zdają sprawę z tego, że bez dodatkowych środków kolejki będą tak długie jak dotychczas lub dłuższe (bo będzie więcej potrzebujących).
„Wygospodarowaliśmy pieniądze na gabinety lekarskie i stomatologiczne w szkołach” – stwierdziła niedawno w audycji w Telewizji Trwam Beata Szydło. Chciała przez to powiedzieć, że jej rząd przywróci opiekę medyczną nad dziećmi w szkołach. Ale czy same gabinety wystarczą? Czy pani premier tylko się przejęzyczyła, nie wspominając o ludziach, których trzeba zatrudnić w tych gabinetach i zapłacić im za pracę? Sądzę, że nie. Takie jest podświadome myślenie rządzących, że pieniądze „na leczenie” to pieniądze wydawane na budynki, gabinety, sprzęt, leki, a pieniądze na pensje dla pracowników medycznych to „strata”, która zubaża tylko środki przeznaczone na leczenie. Takie myślenie ma swoje konsekwencje. Nie jest przecież przypadkiem, że wprowadzenie w życie ustawy o płacach minimalnych w ochronie zdrowia, które właśnie nastąpiło, powoduje w wielu szpitalach wielkie problemy finansowe, chociaż zaproponowane wynagrodzenia w tej ustawie są niezwykle niskie, a podwyżki na ten rok mają być tylko w kwocie 10% różnicy między obecną płacą a ustawową stawką minimalną. I nie mają tutaj znaczenia słowa pani premier, nie raz wypowiadane w oficjalnych wystąpieniach, że jej rząd wysoko ceni pracę personelu medycznego.
I na koniec chciałbym przytoczyć wypowiedź wiceministra sprawiedliwości, którego pierwszą reakcją na zabranie przez rodziców noworodka ze szpitala w Białogardzie było stwierdzenie, że „intuicja mu podpowiada, że rodzice mogli mieć rację”. Tutaj ujawniła się – zapewne skrywana głęboko w umyśle – nieufność do lekarzy i ich postępowania. W ostatnich latach rządzący, niezależnie od opcji politycznej, robili wiele, aby podważyć zaufanie obywateli do lekarzy. Dzięki temu mogli łatwiej przekonywać obywateli, że winę za złe funkcjonowanie publicznej ochrony zdrowia ponoszą właśnie lekarze, a ich pretensje do rządzących są nieuzasadnione i wypływają tylko z ich roszczeniowości i w ogóle braku etyki. Ta propaganda – jak widać – trafiła do ludzi, w tej liczbie również do polityków, skądinąd najbardziej podatnych na propagandę, która jest dla nich wygodna.