Marek Wójtowicz: Proszę mi nie antycypować!
Trudno antycypować, kiedy i w jakiej formie wszystko wróci do normy. Ale nie… „do normy”, to złe sformułowanie. Pojawią się jakieś inne, nowe normy, tylko nie wiadomo jeszcze jakie. Będą się kształtowały przez tygodnie, miesiące albo i lata.
1 maja br. jedziemy do wezwania naszą nałęczowską „eSką”, opatuleni w przeciwzakaźne akcesoria, a w karetkowym radiu leci reklama zachęcająca… ba, wręcz nakazująca, przez jakąś reklamową Barbarę i jakiegoś reklamowego jej męża Mariana, do obowiązkowego wręcz zameldowania się 4 maja w supermarkecie na tanie zakupy „elektrotechniczne”… bo już będzie można. „OK”, komentujemy, „niech sobie ludzie tam pójdą, ale bez »napinki«, bez tłoku, bez nerwów, bez nachalnej reklamy”. Bo jak się wszyscy nagle zlecą do jednego sklepu, to się mogą łatwo „zawirusować”.
Jest takie słowo, bardzo teraz przydatne, a spopularyzowane w 1987 roku przez kultowego polskiego reżysera Stanisława Bareję (1929-87) ustami kelnerki w serialu Zmiennicy (odcinek 12 pt Obywatel Monte Christo): „Proszę mi nie antycypować!”.
Antycypować, czyli „przewidywać, co się stanie”, to zbitka dwóch słów łacińskich: ante (przed) i capio/cipio (łapać, chwytać). Wszyscy teraz w mediach i w sieci na tzw. forach „antycypują” przyszłe zdarzenia, zachowania, relacje międzyludzkie, kondycję gospodarki itd. Jak to teraz po epidemii będzie? Czy gwiazdy sportowe wrócą na stadiony i korty? Czy da się chałturzyć na koncertach? Czy da się pojechać na wakacje? Gdzie będzie można wejść „na kawkę”, a gdzie nie? Jak się „lansić” bezkontaktowo? Jak zarobić, wykonując zawód „dotykowo-gadany”? Czy można będzie bezpiecznie wykładać na uczelni? Czy przedstawiciel firmy będzie mógł spotkać się oko w oko z klientem? Czy da się normalnie pójść do lekarza? Czy w marinach żeglarskich prysznice i toalety publiczne będą czynne i bezpieczne?
Tysiące pytań, na które nie znamy odpowiedzi, ale… „antycypujemy”. Na naszym nałęczowskim poletku ratowniczym obserwujemy od miesiąca totalny pustostan sanatoryjny. Nałęczów sanatoriami stoi i przed epidemią połowa wyjazdów pogotowianych odbywała się do pensjonariuszy sanatoryjnych: i tych „na NFZ” i tych „odpłatnych”. Zdarzało mi się udzielać pomocy 90-latkom zakwalifikowanym przez NFZ do dofinansowania dwu- lub trzytygodniowych zabiegów rehabilitacyjnych, które już pierwszego dnia doprowadzały takiego wiekowego pacjenta do powysiłkowej niewydolności krążenia. Ale też zdarzało mi się szyć rany głowy u młodszych, „zdrowszych”, po upadku na schody z powodu upojenia alkoholowego po wieczorku zapoznawczym.
Zapytałem raz recepcjonistki po zszyciu jednego z takich, mocno przymroczonych alkoholem „pensjonariuszy”, czy często urządzane są tam takie zalkoholizowane imprezki. Odpowiedziała, że „codziennie”. Teraz biznes sanatoryjny stoi. Pusto na ulicach, pracy w sanatoriach nie ma. Dramat. Trudno antycypować, kiedy i w jakiej formie wszystko wróci do normy. Ale nie… „do normy”, to złe sformułowanie. Pojawią się jakieś inne, nowe normy, tylko nie wiadomo jeszcze jakie. Będą się kształtowały przez tygodnie, miesiące albo i lata. Każdy z nas dołoży cegiełkę do ich kształtowania.
Normą, i to prawnie podbudowaną, stało się dla przykładu noszenie maseczek na twarzy. Jedni wzorowo zakrywają usta i nos, a nawet dbają o fantazyjny wzór lub kolor maseczki, inni zakładają maseczki tylko ze strachu przed mandatem, wystawiając nieodpowiedzialnie nos na wiatr, a jeszcze inni nie noszą żadnej maseczki.
Dyskutując o powyższym, dojechaliśmy do miejsca wspomnianego na wstępie wezwania. Pacjent po tygodniowym ciągu alkoholowym „w miarę trzeźwy”, ale rodzina zjechała na weekend (oczywiście bez maseczek!) i uznała, że trzeba wezwać pogotowie. No więc przyjechaliśmy, zbadaliśmy, podaliśmy leki, udzieliliśmy tzw. porady z zaleceniem podjęcia leczenia odwykowego po pełnym wytrzeźwieniu, a że pacjentowi się polepszyło, to odjechaliśmy do bazy. Za 6 godzin ponowne wezwanie do tego samego pacjenta, tym razem przez policję.
Okazało się, że pacjent po wielogodzinnym wysłuchiwaniu rodzinnych pretensji wziął do ręki sznurek i oznajmił, że w takim razie on się powiesi. No to wezwano policję. Policja (3-osobowy patrol) nie stwierdziła potrzeby przewożenia na izbę wytrzeźwień delikwenta, ale że licho nie śpi, poprosiła CPR o karetkę pogotowia, antycypując możliwość zrealizowania zamiaru powieszenia się za jakiś czas. No to przyjechaliśmy do delikwenta ponownie w 3-osobowym zespole „eSkowym”. A on uśmiechnięty do nas: „ja żartowałem z tym wieszaniem się”. No to ja po ponownym zbadaniu zacząłem antycypować kolejne wezwania do niego w ciągu dalszego dyżuru i zdecydowałem, że mus go wywieźć do psychiatrycznej IP celem specjalistycznego oglądu. A rodzina w swój samochód i ma jechać za nami, bo pacjent będzie na 99% do zabrania do domu.
Już do niego wezwań nie było (wrócił do domu), czyli moje antycypowanie zdarzeń w tej materii było prawidłowe. I nie bez kozery użyłem słowa „delikwent”, które to słowo dawnymi czasy oznaczało winowajcę, wręcz przestępcę, a obecnie w formie nieco żartobliwej oznacza kogoś, kto winowajcę przypomina. Tam epidemia i jej dramatyczne skutki, a tu alkoholizujący się przewlekle delikwent stawia na 2-3 godziny na baczność dwa 3-osobowe zespoły: policyjny i ratowniczy, bo mu się na żarty ze sznurkiem zebrało. No cóż, darmo ma, to czemu nie skorzystać?
Czytaj także: Epidemia zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 w Polsce – aspekty prawne