Dociekania i inne cieczenia
Jednym ze sposobów radzenia sobie z wypaleniem zawodowym jest posiadanie odskoczni intelektualnej, szukanie codziennie jakichś wartych uwagi i zapamiętania ciekawostek, które rozproszą rutynę, przytłumią frustrację i zabiją narastające podstępnie zniechęcenie lub tylko zwykłe zmęczenie codzienną pracą.
Badania bazy danych polskich lekarzy zmarłych w latach 2010-2014 wykazały, że średnia życia chirurga wynosiła wówczas 74,2 lat, a anestezjologa – 68,4. Nie odbiega to wprawdzie od średniej statystycznej dla ogólu obywateli, ale w przypadku anestezjologów jest ona znamiennie niższa niż w innych specjalnościach, co, mam nadzieję, zachęci badaczy do pogłębionej analizy przyczyn tego zjawiska i potwierdzenia, że nieustanny stres, przeciążenie pracą w efekcie deficytu kadr, wielogodzinne „oddychanie” za pacjenta i nieustanne monitorowanie w tym czasie jego parametrów mocno wpływają na skróconą anestezjologiczną przeżywalność. Na corocznych, organizowanych przez nasz samorząd lekarski, wprowadzających w życie zawodowe wykładach dla „świeżo upieczonych” lekarzy-stażystów, staram się przełożyć im naszą chaotyczną, a nawet wręcz niechlujną momentami legislację „zdrowotną” na naszą, lekarską codzienność i na przykładzie różnych zawodowych pułapek wbić im do głowy konieczność zachowywania staranności w pracy, pokory i dbania o własną kondycję psychiczną, a tym sposobem dożycia w zdrowiu do co najmniej średniej statystycznej.
Pracujemy bez przerwy z ludźmi i „na ludziach”, a więc tak jak nauczyciele, policjanci, kelnerzy, pracownicy opieki społecznej, liderzy zespołów ludzkich (i inni pracujący w nieustannym kontakcie miedzyludzkim) jesteśmy narażeni na zespół wypalenia zawodowego (ang. burn-out syndrome), na postawy roszczeniowe, a nawet na fizyczne ataki i uszkodzenia ciała. Jednym ze sposobów radzenia sobie z tym problemem jest posiadanie odskoczni intelektualnej (albo fizycznej, turystycznej, „ogródkowej” itp.), szukanie codziennie jakichś wartych uwagi i zapamiętania ciekawostek, które rozproszą rutynę, przytłumią frustrację i zabiją narastające podstępnie zniechęcenie lub tylko zwykłe zmęczenie codzienną pracą. Trzeba łapać w wolnych chwilach pojedyncze tematy, wgryzać się w nie, dotrzeć jak najbliżej źródła i dopiero wtedy je zostawić, szukając kolejnych. Można też wypocić się „na siłce”, ale ja wolę ćwiczenia mózgu, bo to w nim się zaczyna wypalenie. Nie tak dawno z moim wchodzącym w życie lekarskie asystentem zbieraliśmy wywiad od mocno starszej pacjentki, która poskarżyła się, że ją boli w przegięcinie (to tam, gdzie się staw zgina). Bardzo rzadkie teraz słowo, nikt go nie używa, a przecież jest obecne w pięknym, zapomnianym już erotyku Bolesława Leśmiana W malinowym chruśniaku „(…) kto w chwili pocałunków nie zagrzał swej dłoni na twych bioder nawrzałej żądzą przegięcinie, nie potrafi określić upojeń tej woni, co z ciebie, jako z róży, snem potartej, płynie (…)”. Zbadaliśmy i „prześwietliliśmy” steraną, pamiętającą czasy Leśmiana, przegięcinę, zalecając stosowne leczenie, a potem co jakiś czas wracaliśmy do tego słowa w różnych sytuacjach, a nawet odświeżyliśmy sobie z internetową pomocą wspomniany wiersz adresowany do Teodory, ukochanej Leśmiana. Trzeba być dociekliwym, to naprawdę pomaga, a skoro wspomniałem o dociekaniu źródła jakiegoś zauważonego problemu, to warto też rozpracować samo „dociekanie”. Co to za słowo, skąd się wzięło, co oznacza i czy na pewno tylko jedno? W życiu chirurga to słowo, a w zasadzie ogólnie tzw. leksem jest stale obecne i niemal codziennie używane. Po nacięciu ropnia wycieka wydzielina, z rany cieknie krew, z przetoki mocz albo np. żółć, czasem przy drenie coś przecieka, po jakimś czasie wyciek się zmniejsza, a wreszcie już nic nie przecieka. W miejscu zakażenia robi się naciek zapalny, nowotwór może naciekać sąsiednie tkanki lub narządy, wreszcie pacjent po wytrzeźwieniu może nam czasem uciec ze szpitala. Przykłady użyteczności słowa „ciec”, także poza medycyną, można mnożyć w nieskończoność, również w łowiectwie, bo np. kuropatwy i inne kuraki mają cieki, czyli nóżki służące im do uciekania. Samo słowo ma korzenie praindoeuropejskie, a badacze tematu wskazują, że nasze „ciec” powstało z rdzenia „tek” i w XVI w. miało wiele znaczeń, z których do naszych czasów pozostało już mniej, ale też dużo.
Dociekliwość daje wiedzę i nie trzeba, jak za dawnych czasów, wyprawiać się do biblioteki, żeby ogarnąć piśmiennictwo papierowe. Teraz wystarczy pogrzebać przez chwilę w kompie i już mamy coś, co nas zajmie i oderwie od codzienności. Trzeba tylko chcieć to zrobić. Weźmy na warsztat np. komentatorów sportowych. Oglądając mecze, np. tenisowe, jestem poirytowany stale takim samym językiem komentatorskim: smecz, wolej, kik, net, uderzenie przeciw nogom, pozycja w rankingu itp. Niezwykle rzadko dowiaduję się o czymś, czego nie widzę, np. ilu jest sędziów w całym turnieju, kim są, ile jest zespołów do podawania piłek, jak często się zmieniają, jak się ich wszystkich rekrutuje, czemu na turnieju wimbledońskim porządku pilnują żołnierze różnych formacji itp., itd. Muszę sam sobie to wyszukać internetowo i OK… robię to, ale za co zatem temu komentatorowi o rudymentarnej (kolejne ciekawe słowo do dociekania) wiedzy płacą… za hasłowe pustosłowie? Prowadząc wykłady, staram się nie popełniać tego błędu. Szanuję zmysły słuchaczy: ich oczy odczytają to, co widać, a ja dbam, żeby ich uszy usłyszały coś innego, interesującego, uzupełniającego obraz. Czyli innymi słowy: nie powinno się mówić rzeczy, które widać, należy dopowiadać to, czego nie widać. Bądźmy dociekliwi, za każdym razem doszukujmy się nieznanych lub mało znanych ciekawostek albo bierzmy je z własnego życia zawodowego i dzielmy się nimi. Dociekać można różnych rzeczy i tym sposobem odskakiwać na chwilę intelektualnie na bok dla oddechu… nie dając się wypaleniu.
Czytaj też: „Szpital bez bólu” nie jest już tylko hasłem – rozmowa z prof. dr hab. Marzeną Zielińską